Nowy rozdział: kiedyś

niedziela, 16 października 2016

I Niepokój

Najstarsza latorośl Blacków z utęsknieniem wyczekiwała końca wakacji.
Nie znosił powrotów do tej ponurej rezydencji, zwłaszcza na kilka miesięcy szumnie nazywanych feriami letnimi. On nie widział w nich niczego interesującego. Słońce i wyższa temperatura go irytowały, domowe obowiązki przytłaczały, kolegów nie miał, więc się z nimi nie spotykał, nigdzie też nie wyjeżdżał. Najdalsze wyprawy sięgały placu ze starymi, czerwonymi huśtawkami lub w najlepszym razie ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Na Pokątnej nie pozwalano mu bywać, gdyż żaden szanujący się czarodziej ze starożytnego rodu nie powinien się spoufalać z pospólstwem. No chyba że Syriuszowi z rzadka udawało się wymknąć, żeby choć na chwilę zajrzeć do „Esów i Floresów” albo lodziarni — za co zawsze otrzymywał burę od matki.
Zazwyczaj więc miał za towarzystwo jedynie mrok domu, krzyki rodzicielki i milczenie brata. Spędzanie nawet krótkiej chwili z rodziną za bardzo go przerastało. Nie miał ochoty wysłuchiwać kolejnej litanii skarg czy znosić ciężkich spojrzeń mówiących mu, że w tym domu jest intruzem. Dlatego zamykał się w swoim pokoju, zabezpieczonym odpowiednimi zaklęciami dającymi odrobinę prywatności i spokojny sen — na tyle, na ile mógł być spokojny w domu pełnym upiorów. Jak dotąd jednak nikomu z rodziny nie udało się przełamać uroków rzuconych na drzwi, więc bez pozwolenia nikt nie naruszał świętego sanktuarium jego pokoju. Nawet przed wyjazdem do Hogwartu zamykał go na cztery albo i pięć spustów, żeby czasem któremuś z Blacków nie przyszło do głowy buszowanie w prywatnych rzeczach Syriusza, których nie udało się wepchnąć do kufra.
Na jednej ze ścian, obok okna, powiesił stary mugolski kalendarz, na którym skreślał dni dzielące go od powrotu do Hogwartu. Im więcej krzyżyków zdobiło kartki, tym bardziej się cieszył, chociaż wiedział, że ostatni rok będzie najtrudniejszym. Jednakże satysfakcja wypływająca z opuszczenia rodzinnego gniazda była zbyt duża, by mógł zważać na drobne niedogodności w postaci dużej ilości nauki. Kiedy się stąd wyprowadzi pod koniec sierpnia, już więcej nie powróci do tego domu i członkowie rodziny przestaną mu wisieć nad głową. Miał zamiar poszukać własnego mieszkanka jak najdalej od ulicy Grimmauld Place 12.
Żałował tylko Regulusa — gdyby chłopak nie miał pecha urodzić się w rodzinie Blacków, wyrósłby na porządnego mężczyznę. Był zawsze maminsynkiem, a do tego dawał sobą pomiatać i nigdy nie miał własnego zdania. Syriusz miał nadzieję, że chociaż w Hogwarcie uda mu się trochę naprostować charakter brata dzięki znacznemu oddaleniu od wpływów rodziny, jednakże tak się nie stało. Pobyt w Slytherinie jedynie dołożył kolejną cegiełkę do budowy skrzywionego kręgosłupa moralnego Regulusa. Dzieciak miał tam kontakt z synami lub córkami innych znamienitych rodów, w większości w jakiś sposób spokrewnionych z Blackami. Nic też dziwnego, że jego teorie o czystości krwi stawały się obsesją.
Gdy sam Syriusz słuchał o koneksjach rodzinnych, miał ochotę się powiesić. W zupełności go to nie interesowało, a czystość krwi nigdy nie była dla niego priorytetem. Wręcz przeciwnie, nigdy nie miał oporów przed nawiązywaniem stosunków z osobami pochodzącymi z mugolskich rodzin. Nie krył się z tym, więc w rodzinie szybko przezwano go „Pies-przyjaciel-szlam”. Pogarda rosła, gdy udowadniał swoją wartość jako Gryfon, jednocześnie psując „dobre” imię rodu.
Na samo wspomnienie awantury, jaka wybuchła, gdy dostał się do Gryffindoru, zaczynał się śmiać. Cała rodzina mu złorzeczyła, wysyłała wyjce i mieszała z błotem. Oficjalnie został wówczas czarną owcą, choć już wcześniej pojawiały się oznaki jego niepokornego charakteru. Nic nie miał do owiec, ale po prawdzie wolał już być nazywany czarnym psem. To pasowało o wiele bardziej.
Walburga najchętniej by go wydziedziczyła i wyrzuciła z ponurego gniazdka — co Syriusz przyjąłby z radością i jeszcze przytaknął temu pomysłowi — lecz jednak póki dyrektorem szkoły był Albus Dumbledore, nie mogła tego uczynić. Odpłacała się za to synowi pogróżkami, klątwami oraz awanturami. Nawet wypaliła jego imię na gobelinie przedstawiającym drzewo genealogiczne rodu, a kontakt z nim starała się ograniczać. Nie była dumna z tego, że go urodziła.
Syriusz zresztą musiał przyznać, że szkarłatno-złoty Gryffindor pod wieloma względami odpowiadał mu bardziej niż szmaragdowy Slytherin. Zbyt dużo doświadczył w swojej młodości zimna, żeby mógł pokochać mieszkanie w lochach.
Wiele razy zastanawiał się, jak to możliwe, żeby aż tak bardzo różnił się od swojej rodziny. Może i był odrobinę porywczy, jak oni, ale wyznawał zupełnie inne zasady moralne. W gruncie rzeczy on jeden miał jakiekolwiek zasady.
Na początku życie wśród innych Blacków wydawało mu się całkiem normalne. Popychanie Stworka było na porządku dziennym, wzajemne wyzwiska i obrażanie się również. A także przekonanie o własnej wyższości względem szlam i mugoli. Szybko jednak Syriuszowi przestało to pasować, zwłaszcza po tym, jak stał się świadkiem okrucieństwa własnej rodziny. Jego rodzice myśleli wtedy jeszcze, że ich syn ma po prostu miękkie serce i trzeba go wytrenować, dając więcej okrutnych zadań do zrobienia. One jednak sprawiały, że młodemu Blackowi coraz bardziej brzydła własna rodzina.
Znalazł oparcie w książkach. Zaczął czytać tak dużo, jak tylko się dało, podkradając pozycje z biblioteczki stojącej w jednym z pokoi. Nie wszystkie zebrane tam tomy dotyczyły czarnej magii, niektóre zawierały również informacje na temat leczenia albo tworzenia przydatnych eliksirów. Gdy matka to zobaczyła, urządziła mu awanturę i wrzuciła wszystkie książki do kominka. Od tej pory starannie ukrywał swoje wypożyczane z biblioteki lub zamawiane w starym czarodziejskim antykwariacie za grosze lektury w obluzowanej desce podłogowej, a gdy opanował w wystarczającym stopniu rzucanie zaklęć ochronnych (mniej więcej w drugiej klasie — spędził wówczas cały rok na szukaniu stosownych formułek), zabezpieczył również swój pokój. Rzucił na niego zaklęcie wyciszające, blokujące drzwi tak, żeby tylko on mógł wejść do środka, oraz wykrywające czyjąś obecność na korytarzu. Tyle wystarczało, żeby utrzymać wścibską rodzinkę z daleka.
Ostatecznie więc spędzał w rodzinnym domu jedynie wakacje, a na wszystkie święta zostawał w zamku. Żałował, że lipca i sierpnia również nie mógł przeczekać w Hogwarcie, ale przepisy to przepisy. Pozostawało się przemęczyć.
Światełkiem w mroku podczas tych kilku miesięcy były zawsze listy od jego najdroższej przyjaciółki, która na wszelkie możliwe sposoby starała się go rozbawić, wiedząc, jak ciężko przeżywa pobyt u rodziny. Nie znaczyło to, że powstrzymywała się od sarkastycznych uwag, jednak skutecznie odciągała jego uwagę od tego, co się działo za drzwiami pokoju. Nawet gdy mu się dłużyły dni pozostałe do września, wiadomości od niej podtrzymywały go na duchu, utwierdzając w przekonaniu, że już niedługo.
Przechowywał je wszystkie pod obluzowaną deską w podłodze, a potem pieczołowicie pakował do kufra. To były jedne z najbliższych mu rzeczy, jakie miał.
Tego jednak lata nie otrzymał od niej żadnego listu, choć jego własne do niej docierały, musiały docierać, skoro mała sówka zakupiona trzy lata temu na Pokątnej powracała z pustymi nóżkami.
Coś było bardzo nie tak, Syriusz czuł to całym sobą. Nie miał jednak pojęcia, co mogło się stać, żeby nagle chciała zerwać z nim kontakt. Nie należała do takich dziewczyn, które się bawiły ludźmi, choć miała dosyć zadziorny charakter. Tak jak on była w Gryffindorze, siłą rzeczy miała duże poczucie honoru i lojalności. Nie zostawiłaby kogokolwiek w potrzebie. Czasem myślał, że szlachetnością nadrabia za nich dwojga. Czasem jednak widział, że tłumi w sobie swoje emocje, nie mówiąc o nich nikomu, bo tak było łatwiej. Musiał wręcz z niej wyciągać potrzebne informacje, gdyż wiedział, że sama wkrótce upadnie pod ciężarem tego wszystkiego, co w sobie nosiła.
Dlatego wcale by się nie zdziwił, gdyby tak było i tym razem, gdyby nie pisała, bo nie chciała go martwić. Nie zmniejszało to jednak niepokoju kiełkującego w jego duszy.
Gdyby tylko mógł, natychmiast by się spakował i do niej poleciał, wszystko jedno jak, choć wiedział, że nie powinien tego robić, dopóki nie zdobędzie jakichkolwiek informacji. Musiał więc cierpliwie siedzieć na tyłku i czekać, z wolna wariując w więzieniu swojego własnego pokoju.
Powoli zbliżał się do ostatniej sierpniowej kratki w kalendarzu, więc zaczął sprzątać swój pokój i się pakować. Świadomość, że nigdy więcej tu nie wróci, przepełniała go radością.
Najpierw ogołocił swoje półki ze wszystkich książek chomikowanych tutaj w ciągu tych siedemnastu lat. Całkiem się rozwalające naprawił, niektóre wyrzucił, wiedząc, że ich więcej nie będzie potrzebować. To, co pozostało, zmniejszył i spakował do kufra, chcąc zmieścić w nim jak najwięcej rzeczy. Dopiero w trakcie wykonywania tej czynności uprzytomnił sobie, że przecież mógłby rzucić zaklęcie poszerzające pojemność.
Na drugi ogień poszły papiery zaścielające biurko — głównie notatki ze wszystkich możliwych przedmiotów. Nie miał serca ich wyrzucić w ciągu poprzednich lat, więc co roku dokładał nową stertę. Teraz bezlitośnie wszystko spalił, zostawiając jedynie najbardziej wartościowe kartki, które mogły mu się przydać w trakcie OWUTEMów.
Stos gazet o quidditchu i eliksirach również został spopielony, choć Syriusz przez dłuższą chwilę patrzył z żalem na zdjęcia latających graczy. Sam nie grał jakoś wybitnie dobrze, ale lubił latać na miotle. Nie dało się z tym porównać niczego innego.
Dotarł wreszcie do zdjęć zdobiących nieco rozwalający się nocny stolik. Przedstawiały głównie jego i ją w najróżniejszych miejscach oraz pozycjach. Na niektórych fotografiach się śmiali, na innym walczyli na miotły, jeszcze na innym uczyli się razem na błoniach. Wszystkie były dziełem szkolnego fotografa, dzieciaka z trzeciej klasy, który latał za wieloma uczniami, nauczycielami czy nawet duchami i robił im zdjęcia. Syriusz najchętniej by zakazał dzieciakowi uwieczniania ich jego nieśmiertelnym aparatem, lecz jego przyjaciółce bardzo się podobały te kawałki papieru zatrzymujące ich gesty.
Dopiero podczas tych wakacji docenił znaczenie tych zdjęć. Widok jej roześmianej poprawiał mu humor i sprawiał, że sam momentalnie zaczynał się szczerzyć.
— Psie! Znowu nie posprzątałeś po sobie!
Zignorował krzyk matki, przewracając oczami. Nie zamierzał jej przepraszać za to, że żył, a jeśli Walburgii przeszkadzało jego istnienie, mogła równie dobrze go wyrzucić z domu.
Jutro opuści ten dom, pojedzie na Pokątną, a za dwa dni będzie w Hogwarcie. Nareszcie.
Włożył zdjęcia jedno po drugim do kufra, owinąwszy je ubraniami. Nie chciał, żeby się potłukły, chociaż naprawienie ich później potrwałoby jedynie ułamek sekundy. Dla niego były symbolem więzi między nimi i gdyby im się coś stało… Może nie przełożyłby się to na realną relację, ale coś by się popsuło. Zazwyczaj nie należał do osób specjalnie przesądnych czy pokładających wiarę w symbolach, tę jedną rzecz jednak traktował bardzo poważnie.
Tym bardziej, że jego rudowłosa przyjaciółka się nie odzywała od dwóch miesięcy.
Z westchnieniem wpakował jeszcze do kufra wszystkie swoje ubrania, zostawiając tylko czyste na jutrzejszy dzień, po czym zatrzasnął wieko. Ten dźwięk zabrzmiał dla niego jak koniec pewnej epoki — i nie mógł powiedzieć, żeby się nie cieszył.

Wstał już koło piątej. Większość nocy upłynęła mu na przekręcaniu się z boku na bok i gapieniu się w sufit. Nie mógł zasnąć z powodu nadmiaru emocji oraz ekscytacji kłębiących się w jego umyśle, zresztą zawsze tak było tuż przed powrotem do szkoły.
Dopakował ostatnie rzeczy do kufra, po czym zmniejszył jego rozmiary, żeby móc go zabrać pod pachą. Ostatni raz objął wzrokiem swój pokój. Mimo wszystko się do niego przywiązał, w końcu spędził w nim całe swoje dzieciństwo oraz te wakacyjne miesiące. Teraz, bez wszystkich dupereli porozstawianych po kątach, półkach i szafkach, wydawał się bardzo pusty.
Wzruszył ramionami i wyszedł, nie starając się zamykać cicho drzwi. Już go nie obchodziło, czy kogoś obudzi, czy nie. Zszedł na dół, nonszalancko ześlizgując się ze stopni. Zajrzał na sekundę do kuchni, w której zastał jedynie domowego skrzata (jego imienia nigdy nie pamiętał). Pożegnał go skinieniem głowy, po czym zabrał z blatu kilka babeczek. Co jak co, ale babeczki w jego domu rodzinnym zawsze były dobre.
Kiedy na dobre zamknęły się za nim drzwi domu przy ulicy Grimmauld Place 12, odetchnął pełną piersią, rozkoszując się świeżym powietrzem poranka. Nareszcie opuszczał swoje więzienie i był wolny.
Wyszedł na trawnik. Dopiero wtedy zabrał się za przeszukiwanie kieszeni — nie pamiętał, do której z nich włożył różdżkę. Wreszcie udało mu się ją odnaleźć i machnąć mającą moc dłonią.
Zaraz potem rozległ się zgrzyt hamulców, a tuż przy krawężniku stanął Błędny Rycerz, czarodziejski autobus służący jako środek miejskiego transportu.
— Dzińbry, witamy w Błędnym Rycerzu! — powitał Syriusza energiczny konduktor. Machnięciem różdżki sprawił, że kufer Gryfona wtoczył się nieporadnie do pojazdu. — Dokąd droga wiedzie szanownego pana?
— Do Londynu, na Pokątną — mruknął młody Black, wysupłując z kieszeni drobne, które mu zostały po ostatniej wyprawie na Hogsmeade.
— Wspaniale. To będzie jakieś dwanaście sykli. Tyle chyba wystarczy. — Podrapał się w głowę, przez co wypłowiała, niegdyś zielona czapka prawie spadła. — Nie znam się na cenach, a zrobili mnie konduktorem. Dobra, wskakuj, mały.
Wręczył Syriuszowi wydrukowany naprędce bilet — w trakcie tej operacji chłopak ukradkiem przeczytał nazwisko na plakietce na jego piersi, „Georgie Shunpike” — po czym mu zasalutował.
— Dziękuję…
— Dobra, proszę zająć miejsce, szanowny panie, bowiem ruszamy w drogę i może trochę kolebać!
Syriusz doskonale wiedział, czym może grozić stanie na podłodze czarodziejskiego autobusu, więc natychmiast skorzystał z propozycji konduktora i usiadł na wolnym łóżku. Obok niego, na drewnianym krzesełku, siedziała staruszka i pracowicie dziergała na drutach szal, najwyraźniej zupełnie się nie przejmując wirującymi meblami we wnętrzu pojazdu. Ona i Syriusz byli jedynymi pasażerami, więc istniała szansa, że Błędny Rycerz dotrze do Londynu bez zbędnych postojów.
Gryfon cieszył się, że nie ma choroby lokomocyjnej, jak niektórzy mugole. Nieustanne zmiany grawitacji i rozmiarów autobusu u normalnego człowieka spowodowałyby już dawno opróżnienie całego żołądka. Na szczęście jednak czarodzieje nie należeli do normalnych ludzi.
— Oto i Dziurawy Kocioł, szanowny paaaanie! — zaśpiewał konduktor, pewnie podchodząc do Syriusza. Chybocząca podłoga nie robiła na nim żadnego wrażenia, a lecące mu na spotkanie krzesła wymijał z dużą łatwością. — Życzymy miłego pobytu w Londynie i zapraszamy do ponownego skorzystania z naszych usług!
— Taaaa, jasne…
Wygramolił kufer z pojazdu, prawie się potykając o wysoki krawężnik. Gdy obejrzał się przez ramię, na ulicy nie było już autobusu. Zupełnie tym niezdumiony, podążył w kierunku Dziurawego Kotła, prezentującego się przed nim w całej okazałości.
Na zewnątrz wyglądał koszmarnie, jak jakaś spelunka z mugolskimi alkoholami, lecz w środku prezentował się jak dobrze utrzymana gospoda. Na całe szczęście zwykli ludzie tak czy owak nie mogli go zobaczyć, a zatem wstęp do pubu mieli tylko czarodzieje.
Zostawił swoje rzeczy w jednym z pokoi, po czym ruszył na ulicę Pokątną.
Wyglądała dokładnie tak samo, jak podczas jego poprzednich wizyt. Nadal przewalały się przez nią tłumy czarodziejów w charakterystycznych szatach, a przy chodniku stały te same sklepy i domy. W pewien sposób ten widok był swojski i napełnił go uczuciem ciepła. Nareszcie Syriusz znajdował się we właściwym miejscu, choć do Hogwartu miał pojechać dopiero jutro.
Uzupełnił zapasy na eliksiry w aptece, po czym zajrzał do „Esów i Floresów”. W księgarni jak zwykle pachniało kurzem oraz papierem, co Syriusz uznał za odurzające. Przeszedł się wzdłuż wysokich regałów, przesuwając palcem po grzbietach książek. Niektóre z nich miały interesujące tytuły („Jak wyhodować smoka”, „Jak pozbyć się marchewek z łazienki”), niektóre wyglądały na żywcem wzięte z mugolskiego światka. Najbardziej interesował go dział z księgami dotyczącymi transmutacji oraz zaklęć. Stały tam nie tylko szkolne podręczniki, ale również naukowe opracowania dokonane przez najwybitniejszych czarodziejów w tych dziedzinach. Nie wszystkich z tych artykułów jeszcze czytał, więc teraz na chybił trafił wyciągnął dwa, a potem zaczął się rozglądać za podręcznikami.
Wydawało mu się, że między półkami mignęły mu rude loki. Nie potrafił się powstrzymać, żeby nie sprawdzić, czy jedynie mu się wydawało, czy naprawdę ją zobaczył. Trzymając wybrane książki pod pachą, szybkim krokiem podążył w stronę, w którą, jak podejrzewał, poszła ruda dziewczyna. Nigdzie jej nie dostrzegł, więc albo wyszła na zewnątrz, albo miał już zwidy. Przetarł zmęczone oczy, szybko się zastanawiając, czy biec za nią na ulicę. Przypomniał sobie o książkach — musiał za nie zapłacić, więc pohamował swoją niecierpliwość.
Kupował podręczniki jak w transie, trochę mechanicznie, nawet nie wiedząc, jak to robi i jakim cudem jest w stanie zapanować nad drżeniem rąk. Perspektywa zobaczenia przyjaciółki działała na niego zbyt silnie, żeby teraz tak po prostu mógł z tego zrezygnować.
Wyszedł ze sklepu. Poranne słońce nieco go oślepiło po dłuższym czasie przebywania w zacienionym pomieszczeniu, więc zmrużył oczy. Kilku przechodniów potrąciło go, gdy stał niezdecydowany pośrodku chodnika. Nie wiedział, w którą stronę ma się udać, żeby dogonić rudowłose zjawisko.
Zdecydował, że po prostu pójdzie przed siebie i zrobi dalsze zakupy. Jeśli dopisze mu szczęście, spotka ją po raz drugi, a jeżeli nie — no cóż, jego własny umysł lubił mu płatać niespodzianki.
Przystanął na chwilę przy sklepie ze sprzętem do quidditcha. Na witrynie wystawiono najnowsze modele mioteł, których ceny już były astronomiczne. Syriusz miał jednak pewność, że lot wynagrodzi koszty; miotły wyglądały na niezwykle lekkie, zgrabne i szybkie. Westchnął, przypominając sobie szkolny sprzęt do latania. Na nic lepszego nie mógł liczyć, a rodzinka nigdy by się nie wykosztowała na nic takiego dla niego. Co innego Regulus, ten dostawał wszystko, co w mniemaniu Blacków najlepsze.
Przesunął się, robiąc miejsce zgrai dzieciaków. Wyglądały na tegorocznych pierwszoklasistów i z przejęciem się przepychały, oglądając miotły i dyskutując o ich właściwościach oraz hogwarckich domach.
— Będę w Gryffindorze i będę latał na takiej miotle!
— Wygram wszystkie mecze quidditcha!
— Zostanę szukającym!
— A ja ścigającym!
— Mój ojciec mi taką kupi, zobaczycie!
Uśmiechnął się, słysząc te przechwałki. Pewnie w ich wieku był taki sam. Pamiętał, że przed pójściem do Hogwartu również się ekscytował, choć jednocześnie wiedział, że nie sprosta oczekiwaniom rodziny. Ostatecznie faktycznie nie sprostał, ale był z tego dumny.
Odszedł, gdy dzieciaki wdały się w dyskusję na temat wyższości Slytherinu nad innymi domami. Nie chciał tego słuchać.
Zajrzał jeszcze do Magicznej Menażerii, choć nie potrzebował żadnego zwierzęcia. Miał sowę, brązową, zwaną Aine — po irlandzku oznaczało to ogień. Czasami jednak w sklepie pojawiały się na tyle niezwykłe istoty, że już samo przyglądanie się im sprawiało dużo radości. Słyszał, że kiedyś nawet sprowadzili do Menażerii smocze jajo, ale musieli szybko je oddać z powrotem, gdyż nie było to zgodne z czarodziejskimi przepisami dotyczącymi hodowli smoków.
Już w progu zauważył dziewczynę o lśniących, miedzianych włosach stojącą przy jednym z regałów. Przyglądała się pływającym w dużym akwarium stworzeniom, dziwacznej krzyżówce ryb i miniaturowych syren. Syriusz nawet nie wiedział, czy miały jakąś nazwę, zresztą teraz i tak zajmowało go to najmniej. Podszedł do dziewczyny najbliżej, jak się dało, czując, że jego serce bije szybko, w nierównym rytmie.
Już miał się odezwać, kiedy zrozumiał swoją pomyłkę — rudowłosa nie była jego przyjaciółką, ba, nawet jej nie kojarzył z Hogwartu. Miała bardzo ładną twarz, obsypany piegami nos, wąskie usta i zadarty ku górze nos. Przypominała mu trochę rudą, której szukał, lecz wyglądała na marzycielkę.
— Cześć. Te stworzonka są bardzo ładne, nie sądzisz? — zagadnęła go znienacka dziewczyna. — Podobno sprowadzili je z Japonii. Tamtejsi czarodzieje hodują dość dziwne zwierzęta.
— Erm, tak — potwierdził, próbując pokonać suchość w gardle. — Przepraszam, ja…
— Jestem Etain.
Podała mu dłoń, chociaż właściwie wcale go nie znała. Nie zdziwiła się nawet tym, że stanął koło niej, bliżej, niż nakazywała przyzwoitość. Wyglądała zresztą tak, jakby nic jej nie mogło zdziwić; w oczach miała dużo mądrości i światła, jak stwierdził ze zdumieniem chłopak.
— Syriusz… Syriusz Black. Dzięki, ja właściwie już będę się zbierał. Nie zabieram ci czasu. Cześć.
Wycofał się, czując palącą go złość. Znowu się pomylił. Powoli zaczynało to przypominać obsesję, skoro każda rudowłosa zamieniała się w jego nieodzywającą się przyjaciółkę…
Potarł palcami skronie. Już wiedział, że tego wieczoru dopadnie go migrena i znowu nie zaśnie z bólu, więc będzie musiał się napoić białymi proszkami nasennymi, a potem patrzeć w pokryty plamami sufit. Policzy je wszystkie, przekręci się z boku na bok i może wtedy zaśnie, jeżeli będzie miał szczęście.
Powrót do Dziurawego Kotła wydał mu się najbezpieczniejszym rozwiązaniem, więc szybkim krokiem przeszedł przez ulicę, nie rozglądając się już dokoła. Szybko znalazł się na podwórku za barem, a stamtąd przedostał się do swojego pokoju. Przynajmniej tutaj miał chwilę spokoju.

Powróciłam po prawie roku nieobecności. Udało mi się w miarę przemyśleć to opowiadanie, ogarnąć fabułę, więc myślę, że jakoś to pójdzie do przodu. Obym się wyrobiła do listopada. Wybaczcie wszelkie błędy, już mam dosyć tego błądzenia po omacku i walki z własną weną... // Tęskniliście? 

2 komentarze:

  1. "Widok jej roześmianej poprawiał mu humor [...]" zabrakło słowa twarzy. Więcej błędów nie zobaczyłam. To znaczy, dwa razy coś mi zazgrzytalo, ale to akurat mniejsza.
    Wow. W pierwszym momencie muszę zapytać, dlaczego Syriusz, do cholery, nie przyjaźni się z Huncwotami? Ogółem, co tu się podzialo? Za przyjaciółkę ma tylko Lily?
    Plus za Syriusza, który ma ochotę czytać książki i nie gra zawodowo w qudditcha. Wyraźnie wyróżnia się spośród innych opków. To naprawdę pocieszające, że to opowiadanie będzie różnić się od innych.
    W pewnym sensie (według mnie) psychika Syriusza nieco upadła podczas tych wakacji. Nie wiemy, jaki był wcześniej, ale to tylko takie założenie. Rozumiem, tęskni bardzo za nieodzywającą się przyjaciółką, jednakże mam wrażenie, że to podchodzi pod obsesję.
    Pozdrawiam!
    CanisPL

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń