Znalazł się na peronie 9 i ¾ odpowiednio wcześnie, przebiwszy się przez kamienny murek. Otrzepał szaty z kurzu, ignorując zdziwione spojrzenia kilku dzieciaków, po czym chwycił swój kufer.
Peron był już zatłoczony i panował na nim chaos. Uczniowie żegnali się z rodzicami oraz rodzeństwem, sowy huczały poirytowane, a koty wyrywały się swoim właścicielom, przeraźliwie miaucząc. Krótko mówiąc — panował harmider towarzyszący każdemu wyjazdowi do Hogwartu.
Syriusz szukał jednak tylko jednej osoby, rudej dziewczyny, która zwykle pojawiała się wraz z rodziną krótko przed jedenastą. Na razie nigdzie jej nie dostrzegał, chociaż stał w strategicznym miejscu, z którego roztaczał się widok na calutki peron.
Zostało tylko dziesięć minut do odjazdu pociągu, kiedy zauważył wyczekiwaną osobę. Dopiero co przeszła przez mur, trzymając pod pachą klatkę z hukającą niespokojnie sową. W drugiej ręce trzymała rączkę kufra. Za nią dreptała z niecierpliwością jej starsza siostra, czarnowłosa Petunia. Obserwowała swoimi nieufnymi oczami czarodziejską społeczność, zaciskając przy tym gniewnie usta. Wyraźnie nie była zachwycona z tego, że musi towarzyszyć Lily przy jej corocznemu odjazdowi do Hogwartu.
Syriusz doskonale wiedział, że Petunia zazdrościła swojej siostrze, choć żadna nigdy nie powiedziała tego na głos. Nie był jednak idiotą i umiał obserwować, dlatego już w pierwszych latach swojej przyjaźni z Lily odkrył, że starszą Evansównę zżera zazdrość. Nic zresztą dziwnego; Lily potrafiła czarować, a ona nie. Lily co roku odjeżdżała do magicznego zamku i przeżywała cudowne przygody, a Petunia tkwiła w domu razem z rodzicami, chodziła do nudnej szkoły. Jej życie zupełnie nie przypominało tego, co przeżywała Lily. Rodzice obu dziewczyn ekscytowali się każdym listem, który nadchodził z Hogwartu. Bardzo przeżywali jej coroczne egzaminy, podczas gdy Petunia czuła się niedoceniona, nawet jeśli wygrywała konkursy z matematyki i fizyki. W końcu to nie ona była oczkiem w głowie państwa Evansów. To podsycało jej nienawiść do siostry.
Znajdował się zbyt daleko, żeby móc uważnie się przyjrzeć twarzy Lily. Najwyraźniej jednak wszystko było w porządku; w jej wyglądzie nie zauważył żadnych zmian. Rude loki lśniły tak samo jak zawsze, podskakiwały przy każdym kroku niczym małe sprężynki. Dziewczyna szła wyprostowana, z dumą, chociaż dźwigała w rękach cały swój dobytek. Nie zauważył również, żeby schudła, szkolna szata leżała na niej normalnie.
A więc nic jej nie dolegało — przynajmniej fizycznie. Zatem problem musiał leżeć gdzieś indziej.
Nie sprawiło to, że niepokój Syriusza zmalał. Wręcz przeciwnie, powoli i nieubłaganie wzrastał.
Ocenił, że teraz nie zdąży nawet podejść do dziewczyny. Musiałby przedrzeć się przez cały tłum uczniów oraz ich rodziców, poza tym nie miał gwarancji, że zdąży, zanim dziewczyna ruszy z miejsca. Bardziej się opłacało ruszyć w stronę pociągu, poczekać, aż Lily wsiądzie, i dopiero wtedy poszukać miejsca — najlepiej w tym samym przedziale.
Ruda wciąż żegnała się ze swoimi rodzicami. Podskakiwała wesoło w miejscu, uśmiechając się szeroko. Chyba się cieszyła na powrót do zamku. Za to Petunia stała nieco z boku niczym nachmurzony anioł w czarnych ubraniach i potupywała nogą. Jej rodzice po raz ostatni przytulali młodszą córkę, zapewne prosili, żeby regularnie do nich pisywała, zapraszali na święta i tradycyjnie życzyli powodzenia podczas ostatniego roku nauki.
Wreszcie pomachała im na pożegnanie, upewniła się, że trzyma w dłoniach i klatkę, i kufer, po czym wreszcie ruszyła do pociągu. Najwyższa pora, pomyślał Syriusz. Zostało tylko pięć minut do odjazdu.
Dotychczas Syriusz zawsze pomagał jej ze wtaszczeniem kufra do pociągu, tym razem jednak dziewczyna sięgnęła po różdżkę (wierzba, dziesięć i ¼ cala, bardzo elegancka). W końcu była pełnoletnia, miała prawo do użycia czarów poza szkołą. Jednym zaklęciem sprawiła, że bagaż uniósł się w powietrze, po czym leniwie przepełznął do wnętrza korytarza. Klatka z Faeią nie ważyła dużo, więc ją Lily trzymała w ręce. Chwilę później dziewczyna zniknęła w środku.
Gryfon uznał to za dobry moment, żeby samemu wejść do pociągu. Znał mniej więcej kierunek, który obrała Lily, więc teraz za nią podążył. Niektóre przedziały zostały już zajęte przez roześmianych hogwartczyków, niektóre były jeszcze puste. Pozdrawiał znajome osoby z własnego roku oraz z niższych klas, uśmiechał się do przestraszonych pierwszaków i obojętnie mijał komentujące jego wygląd dziewczyny. Uchodził za jednego z najprzystojniejszych chłopaków w całym zamku („ciacho numer trzy Hogwartu, jak głosiła lista wisząca w którejś z dziewczęcych łazienek), lecz jednocześnie mało która przedstawicielka płci pięknej mogła się poszczycić bliższą z nim znajomością. Był w kilku przelotnych związkach, które się po kilku dniach rozpadły. Zwykle dlatego, że Syriusz nie potrafił się ze wspomnianymi dziewczynami dogadać, bo okazywały się głupie. Głupie i myślące tylko o tym, żeby zaciągnąć go do łóżka.
On zaś wówczas myślał tylko o rudych włosach, przymrużonych zielonych oczach i piegach rozsianych po twarzy Lily Evans. Nieprędko zdał sobie z tego sprawę — z tego, że szuka związku z dziewczyną podobną do jego najlepszej przyjaciółki, oraz że na żadnej innej mu nie zależy.
Nigdy nie miał tyle odwagi, żeby powiedzieć Lily wprost, co czuje, choć ona niewątpliwie czuła czasem na sobie jego czujne spojrzenie i zapewne wiedziała — musiała wiedzieć — dlaczego zrywał z tymi wszystkimi dziewczynami. (Bo nie były nią). Miał wrażenie, że już dawno przejrzała go na wylot, choć ani słowem tego nie skomentowała. Rzucała mu tylko wówczas kpiący uśmiech i wracała do swojej pracy.
On z kolei nie zawsze potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi. Bywały dni, kiedy wszystkie uczucia widniały na jej twarzy — wtedy w stu procentach mógł powiedzieć, co czuje. Znał ją dobrze, więc czasami wystarczyło zauważyć drobne gesty, które wykonywała: drżące nogi, zaciśnięta pięść, zmarszczone czoło, niepokój w oczach. Kiedy jednak chciała coś przed nim ukryć, okrywała się całunem milczenia, a jej twarz nie wyrażała niczego.
Miał jednak to szczęście, że potrafił ją przyprzeć do muru i zawsze mu się w końcu spowiadała. Wystarczyło użyć odpowiednich słów, żeby coś z niej wyciągnąć. Więc może i nie wszystko dostrzegał na pierwszy rzut oka, ale później i tak dowiadywał się tego, co chciał. Zresztą niepokoju i tak nigdy nie potrafiła ukryć. Czasem też potrzebowała się wygadać, choć sobie tego nie uświadamiała.
Ich przyjaźń kwitła od pierwszego roku. On jeszcze wtedy miał nadzieję, że stanie się prawowitym dziedzicem topniejącej fortuny Blacków, a ona była zagubiona w nieznanym świecie czarodziejów. Trafili na siebie w jednym z przedziałów. On już siedział w środku, przy oknie, wpatrując się ze znudzeniem w okno, a ona wkroczyła niepewnie do środka, pytając:
— Wolne?
Skinął głową i pomógł jej wpakować kufer na półkę. Pamiętał, że Lily wydała mu się wtedy bardzo mała, bardzo drobna i bardzo przerażona. Miała szopę rudych włosów na głowie i lustrowała go przenikliwymi zielonymi oczami.
W miarę, jak pociąg posuwał się coraz bardziej na północ, pokonując pola Szkocji, stawała się coraz bardziej pewna siebie. Syriusz szybko zauważył, że dziewczyna jest bardzo inteligentna i ma zadziorny charakter, choć początkowo nie mogła się odnaleźć w czarodziejskiej społeczności.
Wyjaśniła mu, że przeczytała już większość szkolnych podręczników (pamiętał, że popukał się wówczas w czoło), ale nadal nie wszystko wiedziała. Odpowiedział na jej wszystkie pytania, wyjaśnił z grubsza zasady obowiązujące w Hogwarcie i podzielił się z nią czekoladowymi żabami. Dziewczynka jadła z apetytem i umazała sobie buzię czekoladą.
Wtedy traktował ją nieco protekcjonalnie, jako że wyrastał w czarodziejskiej rodzinie i wiedział wszystko na temat jego świata. Z tego względu traktował Lily jak swoją małą siostrzyczkę, którą należało się opiekować i ochraniać.
Później ta relacja uległa zmianie, zaczęła się przekształcać w przyjaźń i coś na kształt partnerskiego układu.
Jeszcze szesnastoletni Syriusz oprzytomniał, gdy wpadł na rudowłosą dziewczynę. Nie była to jednak Lily, lecz napotkana poprzedniego dnia na Pokątnej Etain.
— Przepraszam… Etain? Co ty tu robisz? — wykrztusił zdumiony, kiedy oboje odzyskali równowagę.
— Uczę się tutaj — odparła z zagadkowym uśmiechem. Biały kocur na jej ramieniu zamiauczał przeraźliwie, wczepiając się mocno pazurkami w szatę dziewczyny. Musiał ją podrapać podczas Syriuszowego potknięcia, lecz Etain zdawała się nie zwracać na to uwagi. Black zresztą nie dziwił się reakcji zwierzęcia; psy i koty z definicji za sobą nie przepadały. — Jestem na czwartym roku, w Ravenclawie.
— Ach…
Poczuł się niezręcznie. Nie wiedział, co lepszego mógłby powiedzieć, na szczęście dziewczyna wybawiła go z tej sytuacji, mówiąc:
— Wybacz, muszę iść poszukać koleżanek. Nie obrazisz się, jeżeli cię teraz zostawię?
— Nie, skądże. Sam też powinienem już iść. To… Ten, do zobaczenia w zamku?
— Jasne. Na razie!
Pomachała mu na pożegnanie i ruszyła w stronę, z której on przyszedł. Gdy przeciskała się obok niego w wąskim korytarzu, owionął go zapach fiołków.
Po kilku minutach bezowocnego przeszukiwania przedziałów, odnalazł ten, w którym usiadła Lily. Znajdował się praktycznie na samym przedzie pociągu, więc poza Rudą nikogo w środku nie było. Syriusz uznał, że dopisuje mu dzisiaj szczęście.
Jego serce zabiło dwa razy szybciej, kiedy otwierał drzwi przedziału. Utkwił wzrok w siedzącej przy oknie Lily. Wydawała się pogrążona całkowicie w rozmyślaniach, jednak usłyszała szurgot otwieranych drzwi i zwróciła się w stronę Syriusza. Na jej twarzy pojawiła się cała gama emocji. Syriusz wyczytał z niej szok, niedowierzanie, złość, niepewność i wreszcie determinację. Zerwała się z miejsca, jakby przygotowując się na starcie z nim — miała zapewne świadomość, że to nie będzie łatwa przeprawa.
On jednak początkowo ją zignorował. Ulokował kufer na półce pod przeciwną ścianą, po czym spokojnie usiadł, blokując Lily przejście. Zmrużyła oczy, oceniając swoje szanse, i mimo wszystko spróbowała ucieczki. W końcu nogi Syriusza wyciągnięte w poprzek nie mogły stanowić zbyt dużej przeszkody, prawda?
Zrozumiała, że się przeliczyła, gdy tylko ręce Blacka pochwyciły ją w pół kroku i posadziły na środkowym siedzeniu. Miał refleks, musiała mu to przyznać — lata trenowania quidditcha chyba jednak na coś się przydawały.
— Siedź. Nie chciałaś chyba uciec tak bez wyjaśnienia?
Miał złowróżbnie spokojny głos, lecz jego ciało było napięte, zupełnie jakby w każdej chwili szykował się do skoku — na wypadek, gdyby Lily znowu próbowała coś odwalić. Wyglądał trochę jak czarna pantera polująca na swoją ofiarę.
— Syriusz…
— O, nie, nie, moja droga, nie Syriuszuj mi tutaj, bo i tak ci nie odpuszczę. — Uniósł kącik ust w kpiącym uśmiechu, choć w jego żyłach buzowała złość. — Będziesz się spowiadać po dobroci czy mam z ciebie wyciągać zdanie po zdaniu?
Zacisnęła usta, co poprawnie zinterpretował jako jej niechęć do opowiadania o czymkolwiek.
— Rozumiem, w takim razie będę musiał sięgnąć po bardziej drastyczne metody. Jesteś całkowicie pewna? — spytał leniwie, przeciągając się tak, że trzasnęły mu kości w ramieniu, udając, że cała ta sytuacja zupełnie go nie obchodzi.
Nie, Lily nie była całkowicie pewna. Wraz z każdą minutą traciła rezon, gdy patrzyła na aroganckiego, zabójczo przystojnego i pewnego siebie Syriusza. Wiedziała, że jak się postara, wszystko z niej wyciągnie — ale i tak nie zamierzała mu tego ułatwiać.
— Tak — odparła z irytacją. — Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
— Nie sądzisz jednak, że zasługuję na jakieś wyjaśnienia? Na jakieś wytłumaczenie twojego milczenia przez ostatnie, bagatela, dwa miesiące? — W jednej chwili spoważniał. Pochylił się do przodu, wbijając swój nieustępliwy wzrok w Rudą. Przestraszyła się, więc uparcie wpatrzyła się w podłogę. — Dlaczego nie odpisywałaś na moje listy, Lily?
— Może dlatego, że nie miałam ochoty z tobą rozmawiać?
— Serio, Lily? Serio? Co się stało? Obraziłaś się na mnie w wakacje, bo ośmielałem się do ciebie pisać i prosić o spotkanie? — prychnął. — Wiesz, zachowałaś się w takim razie jak rozkapryszona panienka, która się obraża o nawet nie wiadomo co… Co ci zrobiłem?
— To nie tak — rzuciła z rozpaczą, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że aż zbielały jej kłykcie. W kącikach oczu zaczęły się zbierać łzy, ale otarła je szybkim gestem.
— A jak? Zechcesz mi to łaskawie wytłumaczyć, bo zupełnie cię nie rozumiem?
Tym razem w jego oczach zobaczyła ból oraz złość. Poczuła ukłucie w sercu, rozpacz zaćmiła na moment jej myśli. Prawdę mówiąc, Lily nie była gotowa na tę konfrontację. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się zmierzyć z wściekłością Syriusza, ale nie sądziła, że chłopak dopadnie ją już w drodze do Hogwartu. Liczyła na to, że ucieczką kupi sobie jeszcze kilka dni, może tydzień, zanim wreszcie ją znajdzie i zmusi do rozmowy.
Nie zasługiwał na to, ale ona na razie była zbyt przerażona, żeby o wszystkim mu opowiedzieć. Miała nadzieję, że jeśli z niczym się nie zdradzi, Syriusz wreszcie odpuści i da jej spokój. Tak byłoby najlepiej — i dla niej, i dla niego.
— Nie mogę. Przepraszam.
— O co ci chodzi, do diabła? Zrobiłem coś nie tak?
— Nie, Syriusz. To nie jest twoja wina. Nie miałeś na to wpływu. Ale i tak nie mogę ci powiedzieć o wszystkim. Wybacz. Proszę, nie dopytuj… — wyszeptała. — To zniszczy i mnie, i ciebie.
— Jeśli myślisz, że odpuszczę, jesteś w błędzie.
Nagle znalazł się blisko niej. Przykucnął i złapał dziewczynę za ramiona, przez co nie mogła się odsunąć. Miał mocny uścisk. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, zatapiając się w szarej głębi oczu Syriusza.
— Powinieneś od…
Całkiem niespodziewanie dla niej samej chłopak przysunął swoją twarz do jej własnej, przesuwając jedną z dłoni na policzek Rudej. Odruchowo się w niego wtuliła, przymykając oczy. Syriusz przechylił głowę i wówczas pocałował Lily w usta.
Pocałunek był miękki, delikatny, właściwie podchodził raczej pod kategorię „muśnięcie”. To jednak w zupełności wystarczyło, żeby Ruda się całkowicie w nim zatraciła. Tyle wystarczyło, żeby zatańczył w niej ogień, a oddech przyspieszył. Jej oczy się zamgliły i gdy Syriusz się odsunął — zaledwie na kilka centymetrów — nie odrywała wzroku od jego ust.
A potem przyszło otrzeźwienie.
I ból.
Wyrwała mu się, a sekundę później jej dłoń wylądowała na jego policzku. Nawet nie sądziła, że ma w ręce tyle siły. Uderzyła tak, że aż ją samą zabolało, a na twarzy Syriusza pozostał czerwony ślad.
On jednak, o dziwo, nie wyglądał na zaskoczonego. Chyba raczej był rozbawiony.
— Dlaczego mi to robisz? — spytała cicho, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
Wzruszył ramionami.
— A dlaczego ty miałaś mnie w głębokim poważaniu przez całe lato?
— Nie odpowiada się pytaniem na pyt…
— Skądże znowu — przerwał jej niedbale. — Wcale cię nie pocałowałem, bo mi na tobie zależy i wariowałem ze strachu i tęsknoty, bo pewien złośliwy rudzielec postanowił mnie zignorować.
— Syriusz…
Przewrócił oczami i się od niej odsunął, siadając z powrotem na swoim miejscu. Zapewne, gdyby mógł, zapaliłby mugolskiego papierosa, po czym zaciągnął się mocno dymem.
— Nie wiem, co w ciebie wstąpiło. To boli, wiesz? Świadomość, że coś jest nie tak, a ty nie możesz temu w żaden sposób zaradzić, bo nawet nie wiesz, co się dzieje.
Zamiast papierosa wyjął z kieszeni starego znicza, zapewne skradzionego ze szkolnego schowka, i zaczął się nim bawić. Złota piłeczka trzepotała skrzydełkami, unosząc się w powietrze, by po kilku sekundach dostać się ponownie w zręczne palce Syriusza. Lily pomyślała, że równie dobrze to ona mogłaby być na miejscu znicza.
Zamknęła oczy.
— Syriusz, wierz mi, naprawdę chciałabym ci wszystko powiedzieć, ale nie mogę. Naraziłabym cię na niebezpieczeństwo. Wiem, że chciałbyś mi pomóc, ale naprawdę nie możesz w żaden sposób tego zrobić. Tylko pogorszysz sprawę. Myślę, że powinieneś odejść.
— Chyba nie mówisz poważnie?
— Mówię.
Usta Rudej były spierzchnięte. Przygryzła dolną wargę, czując tworzące się na skórze ranki.
— Li…
— Syriusz. Wyjdź. Proszę.
Ogień wygasał, zastępowany przez determinację. Lily nie mogła pozwolić na to, żeby Syriuszowi stała się krzywda. Nie po tym, co zrobił. (Pocałował ją. On ją pocałował).
— Nie odpuszczę…
— Wyjdź! Po prostu sobie idź! Choć raz w życiu zrób to, co mówię!
Wrzasnęła na niego niespodziewanie głośno. Cieszyła się, że są sami w przedziale i że korytarzem akurat nikt nie przechodził. Jeszcze ktoś by sobie coś pomyślał…
— W porządku. Jak sobie życzysz.
Obrzucił ją ostatnim spojrzeniem, jakby miał nadzieję, że zmieni zdanie, po czym z rękoma w kieszeniach wymaszerował z przedziału, zatrzaskując za sobą drzwi.
Dopiero wtedy Lily pozwoliła sobie na wybuch płaczu — zapewne nie ostatni tego dnia.
Tymczasem pociąg pokonał dopiero połowę drogi i za oknami nadal przesuwały się pola, trawy oraz drzewa. Okazyjnie pokazywało się jakieś miasteczko z lśniącymi w słońcu dachami domów, niebieska wstęga rzeki lub też szafirowe tonie jezior otoczonych górami. Krajobrazy te Ruda znała niemalże na pamięć, jako że za każdym razem podczas jazdy ekspresem wyglądała przez okno, co nieodmiennie budziło rozbawienie Syriusza. Teraz też to zrobiła, gdy ustała pierwsza fala płaczu. Zieleń przynajmniej na jakiś czas przyniosła ukojenie.
Podciągnęła stopy na siedzenie, rzuciwszy buty na podłogę. Objęła nogi ramionami, marząc o tym, żeby zniknąć.
Jeszcze rok szkolny się na dobre nie zaczął, a już wszystko się komplikowało!
Może gdyby była z Syriuszem bardziej szczera, zrozumiałby, dlaczego wszystko się potoczyło tak, a nie inaczej. Może wtedy jego odejście nie bolałoby tak bardzo — choć on jedynie spełnił jej życzenie. Może gdyby on wówczas nie odpuścił, nie siedziałaby teraz sama i nie wypłakiwała sobie oczu. I nie musiałaby myśleć o nim.
Ok, dziwnym trafem złapałam wena na OL, więc stworzyłam takie coś. Skończyłam dosłownie chwilę temu, więc uznałam, że nie ma sensu czekać do szesnastego listopada. Pisałam na spontanie, ale myślę, że nie wyszło wcale tak źle, jestem zadowolona z tego rozdziału. Wybaczcie, że ukazują się tak rzadko, ale OL jak na razie nie jest moim priorytetem i wena na nie jest dosyć kapryśna. Także skończenie tego zajmie kilka ładnych miesięcy, ale w końcu dobrnę do celu, bo inaczej Syriusz nie da mi spokoju. A, i przepraszam za błędy, już nie mam siły sprawdzać tego rozdziału!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz