A chaque moment je pense a toi
En me réveillent tu sais quoi
J'espere qu'un jours tu sera la
A coté de moi et dans mes bras
Syriusz potrzebował czegoś, na czym mógłby wyładować złość. Jako że nie miał niczego innego pod ręką, kopnął w drzwi wagonu, które natychmiast się otworzyły ze skrzypieniem, jakby przerażone jego gniewem. Nie bacząc na przerażone spojrzenia kilku pierwszoroczniaków siedzących w przedziale obok, warknął coś niskim głosem, po czym osunął się na podłogę. Nie wypadało mu płakać, więc się nie rozkleił i tylko z ponurą desperacją wpatrywał się w drzwi przedziału, zza których dochodziły rozszczebiotane głosy nowych uczniów.
Co za wstyd.
Zacisnął mocno pięści, gotów pobić pierwszą osobę, która stanie mu na drodze. W jego żyłach buzowały wściekłość i rozgoryczenie, dwie potężne siły, dzięki którym mógłby roznieść w pył cały pociąg. Pod jego skórą płynął prąd magii, która jakby chciała wydostać się na wolność. Sięgnął powoli po swoją różdżkę, dotąd bezpiecznie spoczywającą w kieszeni. Obrócił ją w palcach. Gładkie drewno zostało wypolerowane przez lata używania i ślizgało się w dłoni.
Syriusz nie pogardziłby w tej chwili żadnym pojedynkiem. Musiał jakoś wyładować całą swoją złość i frustrację, więc ostatecznie jeszcze raz kopnął w drzwi, które aż zadygotały pod wpływem jego uderzenia. Syriusz jednak wcale się nie poczuł od tego lepiej, wręcz przeciwnie, jeszcze gorzej, choć opary wściekłości powoli z niego opadały.
— Nie wiem, czym ci drzwi zawiniły, ale chyba lepiej zostawić je w spokoju — usłyszał za sobą i odwrócił się natychmiast, gotów trafić delikwenta jakimś zaklęciem, jednym z jego pokaźnego arsenału upiornych i przydatnych klątw. Naprzeciwko niego stała jednak tylko drobna kobieta ściskająca rączkę wózka wyładowanego po brzegi słodyczami i przekąskami. No tak, jedyna odważna osoba w tym pociągu nie była nawet jego rówieśniczką, lecz na oko siedemdziesięcioletnią kobietą sprzedającą jedzenie.
Przełknął swoje rozgoryczenie i schował różdżkę do kieszeni w taki sposób, żeby w każdej chwili móc ją wyciągnąć. Mieszkanie w domu Blacków nauczyło go przezorności i zabezpieczania się na wszystkie możliwe sposoby, wszakże nigdy nie było wiadomo, kiedy ktoś rzuci klątwę w stronę twojego niestrzeżonego zadka.
— Przepraszam. — Właściwie nie wiedział, za co przeprasza, ale te słowa same ześlizgnęły się z jego języka. Nieco zażenowany spojrzał na przekąski wypełniające wózek; dostrzegł swoje ulubione słodycze, więc zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu drobnych. Uznał, że na porządną przekąskę wystarczy. — Mogę prosić o dwie czekoladowe żaby?
— Oczywiście, proszę bardzo. Życzę smacznego.
Uśmiech kobiety był ciepły. Trochę mu przypominał sposób, w jaki uśmiechała się Andromeda, jedna z tych przeklętych sióstr Black i jednocześnie jego ulubiona kuzynka — szczerze, trochę niewinnie, a przede wszystkim ciepło. Właściwie tylko ona w tej rodzinie potrafiła się do kogokolwiek tak ładnie uśmiechnąć. Blackowie w gruncie rzeczy naprawdę zasłużyli na swoje nazwisko, wszyscy ponurzy, bez krztyny humoru, ubierający się zawsze na czarno.
Czarownica podała mu wybrane słodycze zapakowane do foliowego woreczka, przyjmując w zamian odliczone drobne. Gdy chciała ruszyć dalej, do kolejnego wagonu, Syriusz niczym prawdziwy dżentelmen przytrzymał jej drzwi. Poklepała go przyjacielsko po ramieniu i poszła naprzód, jak zwykle zaglądając do każdego przedziału i pytając, czy ktoś może chce jakąś przekąskę.
Syriusz jeszcze przez dłuższą chwilę stał w miejscu, ściskając w dłoni woreczek i nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wreszcie przeczesał swoje gęste, czarne włosy (dziedzictwo rodowe) i wszedł do pustego przedziału znajdującego się kawałek dalej, obok przerażonych pierwszoklasistów. Z westchnieniem opadł na jedno z miejsc, po czym zabrał się za konsumowanie czekoladowej żaby. Dawno nie miał w ustach dobrej czekolady, więc teraz z przymkniętymi oczami rozkoszował się kakaowo-orzechowym smakiem. O ile dobrze się orientował, niektóre z tych przysmaków sprowadzano z Belgii, gdzie istniała dość duża czarodziejska wioska słynąca właśnie z wyrobu wszelkiej maści czekolady. Podobno nawet w fontannach zamiast wody płynęła tam czekolada. Gdyby kiedyś miał szukać raju na ziemi, to udałby się właśnie tam. Być może spędzi tam stare lata.
Gdy czekoladowa żaba się skończyła, a pociąg wciąż pędził przez jakieś pola, Syriusz otworzył wreszcie oczy i zaczął analizować.
W zachowaniu Lily było coś dziwnego. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że dziewczyna się zachowuje tak jak zawsze. Do takiego wniosku mógłby dojść każdy postronny obserwator, ale cóż, Syriusz zdecydowanie nim nie był. Dlatego coś mu nie pasowało, a przeczucie zaczęło do niego krzyczeć już po tym, jak opadł gniew.
Bez pośpiechu odtwarzał scenę w przedziale i rozważał każdy gest, każde słowo Lily. Nawet te niewinne poruszenia czy wyraz oczu miały ogromne znaczenie dla rozwikłania zagadki.
Przede wszystkim zauważył, że Lily sama przyznała, że coś jest nie tak i że podczas wakacji coś się wydarzyło, coś niebezpiecznego, pewnie złego. To, że nie chciała o tym mówić, zaalarmowało go teraz jeszcze bardziej. Zacisnął pięści, przewijając wspomnienie do momentu, w którym pocałował Lily. To też było dziwne i nie potrafił do końca zrozumieć zachowania dziewczyny, bo przecież dała mu się pocałować i nawet to odwzajemniła, jakby jej też zależało. A chwilę później go uderzyła. (Odruchowo dotknął dłonią miejsca, w którym wciąż widniał czerwony ślad). To się zdecydowanie nie trzymało kupy. Lily nigdy nie należała do tych niezdecydowanych dziewczyn, co to wodzą faceta za nos, raz mówiąc tak, a raz nie. Gdy chciała komuś dać kosza, po prostu to robiła, nie bawiąc się w półsłówka i niedopowiedzenia. Gdy nie chciała, żeby ktoś ją pocałował, nie pozwalała mu tego zrobić. Nie żeby Syriusz wiedział to z doświadczenia — po prostu wiele razy ją obserwował, wiele razy też wysłuchiwał. A jedyne, czego nie można było Syriuszowi odmówić, to, obok dobrego wyglądu, świetna pamięć.
Podsumowując: coś tutaj grubo śmierdziało i jedynym sposobem na poznanie prawdy było wyciągnięcie jej od Lily, w czym, tak się składało, Syriusz był mistrzem.
W jego głowie w ciągu paru sekund powstał misterny plan, a najstarszy syn Oriona i Walburgii Blacków wreszcie się uśmiechnął.
Hogwart prezentował się majestatycznie nawet w strugach deszczu lejących się z ołowianego nieba. Wrażenie to potęgowały światła błyszczące w niezliczonych oknach. Syriusz ze swojego miejsca mógł dostrzec nawet Wieżę Gryffindoru, pozornie niewyróżniającą się spośród podobnych wieżyczek, łuków i krużganków, jednakże ten znajomy widok sprawił, że Gryfon momentalnie poczuł się jak w domu.
Gdy powozy ciągnięte przez testrale powoli i w zgrabnym rządku jechały do zamku, Syriusz patrzył na jezioro zalane światłem gwiazd i naprawdę współczuł pierwszoklasistom, którzy mieli się przeprawić za pomocą łodzi. W takiej pogodzie nawet pies by nie wytrzymał na zewnątrz, a co dopiero przerażeni pierwszoroczni. Był ciekaw, ilu z nich w pierwszym tygodniu zajęć wyląduje w Skrzydle Szpitalnym i będzie musiało pić okropny eliksir pieprzowy. Już im współczuł.
Gdy tylko wydostali się z powozów i ruszali grupkami w stronę Wielkiej Sali, Syriusz niemalże automatycznie zaczął skanować tłum w poszukiwaniu pewnych rudych włosów. Dostrzegł je szybciej, niż się spodziewał. Ich właścicielka rozmawiała z Prefektem Naczelnym na jakiś temat — chłopak mógł się tylko domyślać, że dotyczyło to ilości pracy w bieżącym roku szkolnym oraz kwestii rozplanowania patroli. Lily często mu opowiadała o swojej pracy prefekta, więc wiedział wszystko na ten temat. Nie zdziwił się też, widząc przyczepioną do jej czarnej szaty odznakę Prefekta Naczelnego. Zasłużyła na nią.
Zupełnie się za to nie spodziewał uczucia ściskającego jego żołądek, które się pojawiło, gdy patrzył na rozmawiającą parę, śmiejącą się Lily i tego poważnego siódmoklasisty z Hufflepuffu. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest zwyczajnie zazdrosny. Nie był to zresztą pierwszy raz, pomyślał. Przecież czuł to samo na widok Lily rozmawiającej z jakimkolwiek chłopakiem, który nie był nim.
Spojrzenie Lily powędrowało w jego stronę. Wiedziała, że ją obserwował, więc nagle spoważniała i ścisnęła usta, odwracając się z powrotem w stronę towarzysza, zupełnie jakby Syriusz nie istniał. Czy nadal była na niego zła?
Przewrócił oczami, stwierdziwszy, że na razie nie będzie do niej podchodził i robił sceny na środku korytarza. Zamiast tego pozwolił ponieść się fali uczniów i razem z nią wszedł do Wielkiej Sali.
Na widok jedzenia, którym zastawione były stoły, aż zaburczało mu w brzuchu. Dawno nie miał okazji do zjedzenia czegoś tak pysznego jak jedzenie przyrządzane przez skrzaty w Hogwarcie. W jego rodzinnym domu co prawda posiłki nie były koszmarnie złe, ale nie dorównywały hogwarckim. Jako że na widok tak pysznego obiadu każdemu by się poprawił humor, Syriusz zaczął nawet pogwizdywać, gdy siadał na swoim ulubionym miejscu przy stole Gryffindoru.
Jego dobry humor jeszcze się zwiększył, gdy Syriusz ujrzał przemokniętych pierwszoklasistów, przypominających teraz małe, zmoknięte kury. Zdziwił się, że podłoga jeszcze nie została całkowicie zalana — woźny już i tak zapewne miał powody do marudzenia, gdyż pozostali uczniowie wnieśli do zamku całkiem spore ilości błota.
Zanim wszyscy pierwszoklasiści zostali przydzieleni do nowych domów, Syriusz zaczął się nudzić, więc całkiem ukradkowo zaczął obserwować Lily. Zwykle siedziała obok niego, ale jako że najwyraźniej wybrała taktykę unikania go, dołączyła do jakiś szóstoklasistów zaraz na początku stołu. Ze swojego miejsca Syriusz mógł ją doskonale obserwować. Widział jej profil, długie, rude włosy spływające kaskadą na plecy, półuśmiech, gdy patrzyła na pierwszoklasistów. Znajdowali się niby tak blisko od siebie, a jednak daleko, jakby stali na dwóch oddalających się od siebie gwiazdach.
Musiała czuć na sobie jego spojrzenie, ale nie odwróciła się ani razu. Nawet podczas jedzenia starannie pilnowała, żeby jej wzrok nie zawędrował czasem za bardzo na lewą stronę stołu, do miejsca, w którym siedział Syriusz. Z gracją nakładała sobie kolejne porcje jedzenia, rozmawiając z osobami siedzącymi obok, i się śmiała, choć w jej oczach widniała rozpacz.
Syriusz miał ochotę już teraz docisnąć ją do ściany i wyciągnąć z niej wszystko, co ją gryzło, ale wiedział, że musi wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę cierpliwości. Nie mógł przecież się za to zabrać na oczach wszystkich — nie, takie rzeczy należało załatwiać delikatnie i po dżentelmeńsku, w cichych korytarzach, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.
Dlatego gdy uczta wreszcie dobiegła końca, Syriusz spokojnie podążył za Lily, utrzymując bezpieczną odległość. Nie chciał, żeby wiedziała o jego obecności, przynajmniej przez jakąś chwilę, więc na moment stał się cieniem. Bycie cieniem było jego specjalnością. Potrafił się doskonale wmieszać w tłum i nie rzucać się w oczy.
Gdy tłum się już przerzedził, dzieląc się na grupki i podgrupki, Syriusz pozwolił sobie na zwiększenie tempa i zbliżenie się do Lily. Wyglądało na to, że oddała prowadzenie pierwszoklasistów innym prefektom, bo trzymała się nieco na uboczu, ale na tyle blisko, żeby w razie potrzeby zainterweniować. Jej włosy opadające falami na plecy były doskonale widoczne nawet w półmroku.
Nieopodal wejścia do Wieży nadarzyła się doskonała okazja. Korytarz rozgałęział się na dwie odnogi — jedna prowadziła do mniej uczęszczanych klas i dalej na schody, którymi można było zejść na pierwsze piętro.
Syriusz chwycił dłoń Lily i pociągnął dziewczynę w bok, właśnie w stronę bocznej odnogi. Nawet nie miała czasu zaprotestować, o wyrywaniu się już nawet nie mówiąc — jego uścisk był zbyt silny, żeby mogła się wyszarpnąć. Trwało to zaledwie kilka sekund, bo wreszcie przystanęli, w miejscu, w którym nie mogli dojrzeć nikogo stojącego na głównym korytarzu i też nikt stamtąd nie mógł zobaczyć ich.
— Co ty wyprawiasz?!
Syriusz puścił jej dłoń, ale stanął tak, że Lily nie zdołałaby uciec, ani w jedną, ani w drugą stronę. Już zdążyła się przekonać, jak dobry miał refleks.
— Chciałbym z tobą porozmawiać.
— Mamy o czym rozmawiać?
Prychała jak rozjuszona kotka. Spodziewał się, że w każdej chwili pokaże pazury, ale na razie tylko skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o ścianę. Mrużyła oczy, ale nie pozwoliła sobie na spojrzenie prosto w jego własne, jakby się bała, że ten drobny gest wyda wszystko, co skrywała.
— Owszem — odparł spokojnie. Jak na gust Lily, zbyt spokojnie. Już naprawdę wolałaby walczyć z jego złością i burzą z piorunami. Wiedziała, że spokój Syriusza zwiastował o wiele gorsze rzeczy, oznaczał też, że chłopak wpadł na jakiś szatański plan. — Jeśli nie porozmawiamy teraz, to będziesz mnie unikać do końca roku szkolnego, znając ciebie. Powiedziałaś mi też wystarczająco dużo, żebym się zaczął martwić jeszcze bardziej, więc nie, nie odpuszczę ci, nie tym razem.
— Przemyślałeś sobie wszystko, huh?
— Owszem. I tak się składa, że doszedłem do paru interesujących wniosków. Jednakże mam też dla ciebie kilka pytań i byłbym naprawdę wniebowzięty, gdybyś zechciała na nie odpowiedzieć, kochanie.
Jego głos był zadziwiająco miękki i głęboki. Lily, gdyby mogła, cofnęłaby się jeszcze bardziej. I do tego jeszcze nazwał ją „kochanie”… Łotr wiedział, gdzie uderzyć. Teraz musiała się jeszcze bardziej pilnować, żeby nie spojrzeć mu w oczy i w nich nie zatonąć, bo wtedy by przegrała z kretesem i wyśpiewała wszystko.
— Co chcesz wiedzieć?
— Wszystko, oczywiście.
Obdarzył ją tak czarującym uśmiechem, że poczuła ciarki na plecach.
— Nie powiem ci…
— Czego dokładnie nie powiesz?
Przysunął się bliżej, wciąż z tym samym czarującym uśmiechem.
— Gdybym ci powiedziała, czego nie powiem, to już byś wszystko wiedział.
— Dlatego wolałbym, żebyś jednak mi wszystko po kolei i spokojnie opowiedziała. To znacznie ułatwiłoby sprawę.
— Nic ci nie powiem. Nie mam zamiaru grać z tobą w jakieś durne gierki. Daj mi święty spokój i odczep się, dobra?
Lily wypowiedziała te słowa, chociaż wiedziała, że przyniosą one dokładnie odwrotny skutek. Znała Syriusza równie dobrze jak on ją, więc miała świadomość, że chłopak nie odpuści, usłyszawszy prośbę o odczepienie się. Będzie drążył, dopóki nie uzyska wszystkich odpowiedzi — a Lily zdecydowanie nie była gotowa na ich udzielenie.
— Nie ma mowy. I myślę, że jesteś mi winna choć kilku odpowiedzi, mon cher.
Stał już tak blisko, że się niemalże stykali. Jej spojrzenie błądziło teraz po jego ramionach; jeszcze ani razu nie spojrzała mu w oczy. Jak tchórz. On z kolei oparł dłonie o ścianę, co uczyniło ucieczkę jeszcze trudniejszą.
— Nie…
— Oj, myślę, że jednak tak. Nie żądam wiele, chciałbym tylko wiedzieć parę rzeczy… Czy ty kiedyś spojrzysz mi w oczy czy jednak się za bardzo boisz?
Lily nie chciała wyjść na tchórza, ale nie chciała też dać mu przewagi nad sobą. Przecież doskonale wiedział, jak wtedy miękła, drań. Syriusz rozwiązał problem za nią, gdyż prawą ręką powoli uniósł jej podbródek i już musiała spojrzeć mu w oczy.
Najpierw dostrzegła, że mają inny kolor, niż pamiętała, być może za sprawą słabego oświetlenia. Zamiast szarości zobaczyła czerń, w której migotały ciepłe iskierki. Przypominała trochę jezioro, do którego Lily wpadała coraz głębiej i głębiej, aż wreszcie poczuła się jak w transie. Dłoń Syriusza w tym samym czasie powędrowała na jej policzek, niemalże pieszczotliwie gładząc jej skórę.
Lily zamrugała parokrotnie, na jedną chwilę odzyskując zmysły.
— Zamierzasz mnie uwieść, żeby wszystko ze mnie wyciągnąć?
— O, tu właśnie wkracza na scenę jedno z moich pytań. Widzisz we mnie tylko przyjaciela czy kogoś więcej? Hmm?
Bardzo chciała spuścić wzrok, ale nie mogła oderwać oczu od jego twarzy, zupełnie jakby ją zahipnotyzował. Zresztą miała pewność, że Syriusz już sobie sam odpowiedział na swoje pytanie — rumieńce na jej policzkach i gęsia skórka na dłoniach musiały ją wydać. Wiedziała, że musi skłamać, patrząc prosto w szarą głębię. Lily postarała się o to, żeby chociaż jej głos nie zadrżał. Już i tak była konkursową idiotką.
— Jesteś tylko moim przyjacielem, przecież to oczywiste. Znamy się już od ośmiu lat i…
— Nie umiesz kłamać, mon amour — zacmokał. — Ale dobrze, na razie to zostawmy, są pilniejsze sprawy do omówienia. Dlaczego mnie odpychasz?
(Czy on naprawdę powiedział „mon amour”?)
— Nie mogę ci powiedzieć.
Tym razem wytrzymała jego spojrzenie, obiecując sobie, że nie da się złamać. Syriusz przechylił lekko głowę, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
— Nie? — rozczarował się. — Czy ma to jakiś związek z tą niebezpieczną sprawą, która się wydarzyła w te wakacje?
— Tak — wyszeptała, czując, że nagle zaschło jej w gardle. Oczy Syriusza zdawały się prześwietlać ją na wylot, więc poruszyła się niespokojnie.
— Chodzi bezpośrednio o mnie?
— I tak, i nie.
Uniósł brwi, nie do końca rozumiejąc jej wypowiedź. Jego dłoń przesunęła się o krok dalej i teraz zanurzyła się we włosy dziewczyny, tuż za uszami.
— Dlaczego i tak, i nie?
— Bo odnosi się do ogółu — wyjaśniła cicho Lily. — I tym samym również do ciebie.
— Do jakiego ogółu?
— Do ogółu. Po prostu.
Przygryzła wargę, nie chcąc mówić nic więcej.
— To nie jest zbyt precyzyjna odpowiedź, mon amour. — Znowu te dwa francuskie słowa, wypowiedziane cichym i jednocześnie bardzo głęboki głosem. — Ogółu ludzi? Ogółu kobiet, mężczyzn? Ogółu uczniów w Hogwarcie? — Drgnęła ledwo zauważalnie tylko przy jednym słowie, więc Syriusz uniósł kącik ust w półuśmiechu. Zdradzała więcej, niż by tego chciała, zwłaszcza jemu. — Widzę, że wreszcie się zbliżamy do bardziej precyzyjnych odpowiedzi. Merci.
Teraz patrzyła na niego wzrokiem zranionej i bezbronnej sarny, wydanej na pastwę myśliwego, miała jednak jeszcze na tyle dumy, żeby mu wyrzucić:
— Nic ci jeszcze nie powiedziałam.
— Nie — roześmiał się. — Twoje ciało powiedziało więcej, niż ty sama. Zresztą jestem pewien, że do końca nocy wyśpiewasz wszystko.
— Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić? — spytała słabym głosem, kiedy druga dłoń Syriusza opuściła ścianę i dla odmiany zaczęła swoją wędrówkę po szyi Lily.
— Bo widzę, że coś cię gnębi i chcę wiedzieć, co. Sama przyznałaś, że wydarzyło się coś złego, więc to chyba jasne, że będę wypytywał? Poza tym chciałbym też zrozumieć, dlaczego mnie teraz odpychasz i dlaczego przez całe lato nie odpisywałaś na moje listy. Chyba zasługuję na jakieś wyjaśnienie?
— Dlaczego ci nagle aż tak bardzo na mnie zależy i dlaczego nagle zapragnąłeś mnie uwieść?
— Zawsze zależało, tylko nigdy tego tak otwarcie nie okazywałem — przyznał. — Miałem całe lato na przemyślenie tego i owego i uznałem, że to tak naprawdę moja ostatnia szansa, żeby spróbować sięgnąć po to, o czym już od dawna marzyłem.
— Dlaczego właśnie teraz?
Przyjrzał się jej uważnie, bo szósty zmysł podpowiadał mu, że za tym pytaniem kryje się coś znacznie więcej.
— A kiedy? — spytał ostrożnie. — Jesteśmy na siódmym roku, potem nasze drogi się rozejdą, już nie będziemy się codziennie widywać, choć może pozostaniemy przyjaciółmi i będziemy sobie wysyłać listy. To moja ostatnia szansa, żeby ci udowodnić, co do ciebie czuję. Jeśli jednak nie czujesz tego samego, nie będę cię do niczego zmuszał, mon amour. Wystarczy tylko, że szczerze przyznasz, że nie czujesz do mnie tego samego. Wtedy odpuszczę.
Opuścił dłonie i odsunął się na tyle, żeby pozwolić jej swobodnie przejść. Lily coraz bardziej miała ochotę się rozpłakać, czując, że Syriusz się od niej oddala z prędkością światła. Pozwoliła łzom płynąć, ale nie spuściła wzroku.
— Nic do ciebie nie czuję — wykrztusiła.
Już miała odejść, kiedy usłyszała za swoimi plecami:
— Nie umiesz kłamać, mon amour.
Kto się spodziewał? ^-^ Kolejny rozdział może będzie szybciej niż za ruski rok...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz